Hajda na Pacyfik
Taravao, Tahiti Iti, lipiec 2007. Ia orana - tahitańskie dzień dobry. Na lotnisku w Papeete o godzinie czwartej rano przywitała nas miejscowa kapela ludowa. Trzej ciemnoskórzy tane (tak jest po polinezyjsku mężczyzna) ubrani w krótkie spodenki i pstrokato-niebieskie koszule monotonnie śpiewali, przygrywając sobie na gitarze, mandolinie i 4-strunnym ukulele. No cóż, o takiej godzinie nawet Polinezyjczycy wolą spać niż śpiewać. Pracowicie wyłowiliśmy z taśmociągu naszych dziewięć waliz i plecaków, dołożyliśmy pięć sztuk bagażu, który przez 27 godzin lotu z Warszawy mieliśmy ze sobą w kabinach, załadowaliśmy te 270 kg na trzy wózki i przetoczyliśmy je do w holu przylotów. Pierwsze wrażenie: Niemal wszyscy przybysze z samolotu byli ubrani w długie spodnie i buty okrywające stopy. Wszyscy witający mieli na nogach japonki lub klapki, a mężczyźni byli odziani w krótkie spodenki. Wymiana pieniędzy w banku na lotnisku otwieranym na przyloty kolejnych samolotów odbyła się bezproblemowo. W nied